Wewnątrz rozkładające się zwłoki gepardów, jaguara, pantery śnieżnej. Najstarsze szczątki przeleżały tam niemal dekadę. Z ciał wysypywały się larwy, a smród był nie do wytrzymania. Chłodnia, od dawna niesprawna, powodowała, że ciała wielokrotnie zamarzały i odmarzały, przyspieszając proces dekompozycji. To był wstrząsający widok, jak przyznaje jeden z pracowników.
Procedury są jasne: każde padłe zwierzę ma być niezwłocznie przekazane do utylizacji. Tymczasem w opolskim zoo trafiało do kontenera i… zostawało tam na lata. Dlaczego? Na to pytanie nie potrafi odpowiedzieć ani nowa dyrektor, Aleksandra Czechowska, która stanowisko objęła w lutym tego roku, ani jej poprzednik, twierdzący, że o niczym nie wiedział. Pojawiają się nieoficjalne informacje, jakoby zwierzęta miały być wypreparowane, lecz palny te nigdy się nie ziściły.
Sprawą natychmiast zajął się Powiatowy Lekarz Weterynarii. Tego samego dnia, w którym zgłoszono awarię, blisko 350 kilogramów zwłok i niezużytej karmy pochodzenia zwierzęcego zostało przekazane do utylizacji. Cały proces odbioru, sprzątania i dezynfekcji odbywał się pod ścisłym nadzorem weterynaryjnym.
Dyrekcja zoo uspokaja, że prawidłowo przechowywane zwłoki nie stanowią zagrożenia. Miejsce jest odizolowane i zamknięte na klucz. Uszkodzony kontener naprawiono, a ogród, dzięki pomocy miasta, zakupił dodatkową zamrażarkę awaryjną. Pozostaje jednak pytanie o system, który na lata pozwolił zapomnieć o tych zwierzętach, nawet po ich śmierci.
Napisz komentarz
Komentarze