Śmierć Josefa Waletzko pozostawiła pustkę w sercach wielu osób, które miały zaszczyt go znać, współpracować z nim lub po prostu czerpać z jego życiowej mądrości. Josef Waletzko był świadkiem dramatycznych losów kosorowickiej ziemi. Jako jedenastoletni chłopiec ostatni raz żegnał swojego ojca, wywiezionego przez NKWD do obozu w Krzywym Rogu w Ukrainie, z którego nigdy już nie wrócił do domu. Te doświadczenia ukształtowały jego głębokie poczucie odpowiedzialności za pamięć, prawdę i historię. Jako 11-letni chłopiec i zarazem najstarszy z rodzeństwa to on musiał przejąć obowiązki ojca i o wszystko zadbać.
Śmiało można powiedzieć, że był przedstawicielem sołectwa Kosorowice, który aktywnie uczestniczył w życiu lokalnym. Reprezentował mieszkańców wioski podczas uroczystości, był m.in. obecny przy poświęceniu nowego kościoła, zawsze mówił z serca i do serc.
- Był to nietuzinkowy człowiek – mówi Krzysztof Mutz, który dobrze znał się z Josefem Waletzko. – Biegle mówił po polsku, niemiecku i śląsku. Gramatykę opanowaną miał do perfekcji we wszystkich tych językach. Wszystko, co pisał i mówił, było dokładnie przemyślane i przygotowane. A pisał sporo, bo każdego dnia siadał do swojego pamiętnika.
Uwaga! To tylko fragment artykułu. Zanim skomentujesz przeczytaj całość w aktualnym wydaniu Tygodnika Ziemi Opolskiej z 20 czerwca - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze